czwartek, 23 marca 2017

Prolog: Biuro ludzi znalezionych

       Zamierzałam zacząć publikować to opowiadanie w przyszły weekend, bo według mojego planu wyglądało na to, że dopiero wtedy będę miała wolną chwilę, ale wczoraj odeszłam od planu i trochę popłynęłam, co poskutkowało dzisiejszym porannym kacem-mordercą, niepójściem do pracy i w efekcie spędzeniem całego dnia na dopracowywaniu nowego tworu.
      Chyba dotarłam do takiego momentu, kiedy nie umiem już nie mieć żadnej historii w trakcie tworzenia, czuję się z tym jakoś tak pusto i łyso, jakby bardzo mi czegoś brakowało. Uznałam więc, że nie będę się ograniczać, zwłaszcza że historia od kilku tygodni praktycznie pisze się sama. Czekała jedynie, aż spadnie mi z nieba perfekcyjny tytuł i w końcu spadł. Zatem... przedstawiam Państwu prolog "Nocą nie widać tu gwiazd". Będzie się działo.
        Miło znowu do Was pisać <3 





Prolog


Biuro ludzi znalezionych





      Nie minęły nawet dwadzieścia cztery godziny, a Maks zdążył już zastanowić się dokładnie pięćdziesiąt siedem razy, czy to nie był błąd. Częstotliwość tych rozmyślań rosła wprost proporcjonalnie do ilości czasu, jaką spędzał ze swoimi rodzicami. Ci ludzie mogliby być chodzącą, oddychającą antyreklamą małżeństwa.
      Wmawiał sobie, że to było naturalne, no bo kto nie bałby się przed tak ogromną życiową decyzją? Tak naprawdę jakiekolwiek wahanie było z jego strony absurdalne, przecież wiedział praktycznie od początku, że to się tak skończy. Ignorował głos z tyłu swojej głowy, który pytał, czy to było wszystko, na co mógł liczyć w życiu. Maks nie przepadał za swoim wewnętrznym głosem, zwykle jego rady były beznadziejne, a ponadto był strasznym fatalistą. 
        Przeprosił, przerywając wpół słowa swojej matce, która zarzucała właśnie jego ojcu, że traktuje wszystkich przedmiotowo i ma za nic ich uczucia, po czym odsunął krzesło i wstał od stołu. Wiktoria uniosła oczy znad iPhone'a i przez moment zatrzymała na nim wzrok. Maks już miał wrażenie, że zamierzała coś powiedzieć, jakoś zareagować, ale po chwili spuściła z powrotem głowę bez cienia zainteresowania. Dawno już nauczył się panować nad niegodnymi, automatycznymi reakcjami, więc nie wyrwało mu się żadne zrezygnowane westchnięcie, kiedy w milczeniu wychodził z salonu. Jego siostra chyba nieumyślnie zwróciła na siebie uwagę tym krótkim przejawem zaangażowania w rodzinną konwersację, bo teraz matka mnożyła pretensje, że jak ona tak może wiecznie siedzieć z nosem w telefonie i że mogłaby raz na jakiś czas się czymś zainteresować. Z każdym kolejnym krokiem jej pełen wyrzutu głos stawał się dla Maksa coraz bardziej odległy.
        Wszedł do łazienki i usiadł na sedesie, gapiąc się na kremowe płytki z kwiecistym ornamentem. Pamiętał, jak lata temu, kiedy był jeszcze w liceum jego matka zamęczała go tym, żeby pomógł jej wybrać te płytki i pamiętał dokładnie wszystkie czternaście wzorów, jakie podstawiła mu wtedy pod nos. Nie wiedział, po co zapamiętywał takie bzdury i czemu nie miał zdrowego odruchu natychmiastowego wypierania bezużytecznych wspomnień. Maks zawsze pamiętał wszystko. Pamiętał, jak po raz pierwszy zobaczył ją w szkolnym holu. On wracał wtedy z próby teatru, ona upychała książki w plecaku. Nie dała rady upchnąć wszystkich, więc zostawiła kieszonkowy egzemplarz „Ptaśka” Williama Whartona na parapecie i odeszła. Maks czekał ukryty za filarem przez całe następne dwie minuty, zanim zabrał książkę, a kolejne cztery dni spędził na obsesyjnym szukaniu jej wzrokiem po korytarzach. Teraz już wiedział, że następnego dnia złapała grypę, ale wtedy nie był pewien, czy przypadkiem jej sobie nie wyobraził. W końcu jednak ją odnalazł i prawie wszedł za nią do babskiej łazienki, zanim zorientował się, co robi. Oddał jej książkę, jąkając się przy tym jakby miał wylew, co było absurdalne u osoby, która przez dziesięć lat żmudnie pracowała nad swoją dykcją. Uśmiechnęła się do niego jak ktoś, kto doskonale wie, że nieśmiałość jest sexy, a kiedy kilka godzin później po raz pierwszy rozejrzał się po jej pokoju poczuł się zawstydzony, bo on tak ganiał z tą jedną książką, a ona miała ich ma półce jeszcze około stu tysięcy. Chyba to właśnie był ten moment, kiedy się zakochał. Od tego czasu byli nierozłączni, on taki cały jasny i blady, z włosami pofalowanymi jak zmarszczki na jego czole, kiedy zbyt dużo myślał i pomiętymi jak jego koszula, a jej włosy takie lśniące i gładkie jak ona cała. Tak absurdalnie, zupełnie jakby ludzie rzeczywiście upodabniali się do swoich włosów.
       To było osiem lat temu, kiedy Maks i Ewelina powiedzieli sobie pierwsze sakramentalne „być może”. A teraz zamierzał poślubić ją naprawdę. Teraz, kiedy wrócił po dwóch latach z Anglii, a ona co prawda czekała, tak jak obiecywała, ale jakby podrobiona. Trochę mniej gładka i mniej lśniąca, jej oczy były teraz nieco bardziej podkrążone, jej wzrok nieco mniej roziskrzony, a jej uśmiech mniej szczery, kiedy wpadała do niego o dwudziestej pierwszej po pracy z ekologicznymi torbami wypełnionymi hummusem i malinowymi pomidorami, i z rzęsami tak długimi, że Maks trochę bał się zbliżyć, żeby się na nie nie nadziać. Nie upewniała się w żaden sposób, że jej słuchał, kiedy opowiadała mu o swojej szefowej, która nie radziła sobie z konfrontacjami i co ona w ogóle robiła na takim stanowisku, jednocześnie wodząc hybrydowym paznokciem po ekranie iPhone'a (Maks nie miał pewności, dlaczego wiedział takie rzeczy), a potem napomykała mimochodem, że Maks też nie radził sobie z konfrontacjami, a tak w ogóle to kiedy zamierzał znaleźć jakąś pracę, przecież był już w Polsce od ponad miesiąca, po czym dodawała niezadowolonym tonem, że nie każdy miał w życiu tak łatwo jak on. Brzmiała jak suka? Być może, ale próbował sobie wmawiać, że gdzieś tam pod spodem nadal kryła się jego Ewelina. To nic, że wszystkie książki na jej półce już dawno pokrył kurz.
     Od kiedy wrócił nie był w stanie znaleźć sobie miejsca, zupełnie jakby to miasto go wydziedziczyło, a przyjęcie z powrotem wiązało się ze zdaniem jakiegoś testu, o którego istnieniu i zasadach Maks nie miał pojęcia.
     – Maksiu – powiedziała przyciszonym głosem jego mama, która najwyraźniej zaczaiła się na niego pod drzwiami do łazienki. Pogłaskała go w bardzo matczyny sposób po włosach, po czym przytuliła się do niego. – Przepraszam, ale nadal nie mogę się tobą nacieszyć – wyjaśniła, więc Maks objął ją niezręcznie, bo z jednej strony to było słodkie, ale z drugiej matki bywały takie przytłaczające. – Wiem, że potrzebujesz chwili, żeby z powrotem się zaaklimatyzować, ale widzę, że odkąd przyjechałeś to nie wiesz, co ze sobą zrobić. A może jednak spróbujesz…? – zaczęła z nadzieją, sprawiając wrażenie, jakby mówiła to po raz setny.
        – Nie, mamo, naprawdę – odszepnął, zerkając z obawą na drzwi do salonu.
       Nie miał pojęcia, dlaczego jego matka tak się upierała, żeby do końca życia pozostał bezrobotny. Wiedział, że chciała dobrze – ona zawsze chciała dobrze – ale nie kończyło się ekonomii na Cambridge tylko po to, żeby później pójść do szkoły aktorskiej. To nie miałoby żadnego sensu. No dobra, kiedyś, jak był młody i głupi rzeczywiście marzył o byciu aktorem, ale ostatecznie wybrał całkowicie inną drogę, a jego matka nie była w stanie tego zrozumieć i była święcie przekonana, że już zawsze będzie przez to nieszczęśliwy i nigdy nie odnajdzie w życiu spełnienia. Nic bardziej mylnego. Maks… kiedy wyobrażał sobie siebie za dziesięć lat widział się jako ekonomistę. Naprawdę. I widział się jako męża Eweliny. Powiedzmy.
       W zasadzie lubił swoją mamę, a przynajmniej wtedy, kiedy nie przypominała mu o tym, że sprzedał swoje marzenia w zamian za aprobatę ojca i święty spokój. Kiedy myślał o tym w ten sposób, rzeczywiście brzmiało to dosyć smutno, więc starał się nie myśleć o tym w ten sposób. Była taką dobrą duszą, choć ostatnimi czasy coraz częściej popijała wszelkiego rodzaju złotobrązowe płyny z tej swojej małej, kryształowej szklaneczki i Maks uważał to za nad wyraz niepokojące. Prawie tak niepokojące jak to, że jego matka nieustannie próbowała obrócić go przeciwko ojcu i odwrotnie. To było okropne z jego strony, ale naprawdę cieszył się, że było ich stać na kupienie mu mieszkania, bo gdyby miał tu z nimi utknąć to chyba strzeliłby sobie w głowę. 
     Wrócili do salonu, a Maks zastanawiał się, czy to był już odpowiedni moment, żeby wyjść z czystym sumieniem, nienękany przez pretensje w stylu „czemu tak krótko?”. 
        – Dobra, będę musiał powoli lecieć – oświadczył w końcu. Miał wrażenie, że jego dom stał się polem bitwy, na którym wrogie frakcje walczyły poprzez odpowiedni dobór słów i wybieranie idealnego momentu, żeby rozpocząć działania wojenne. 
     – Poniedziałek o jedenastej, synu, pamiętaj i nie spóźnij się tym razem – mruknął tylko jego ojciec, odrywając na chwilę wzrok od wiadomości i najwyraźniej nie zamierzając namawiać go do tego, żeby został. Wiktoria uniosła głowę z zainteresowaniem. 
       – Ej, podrzuciłbyś mnie do Warszawy? – zapytała, patrząc na niego błagalnie. Maks zmarszczył brwi i już zamierzał odpowiedzieć, kiedy ich mama weszła mu w słowo. 
       – Chyba zwariowałaś, jeśli myślisz, że pojedziesz do Warszawy o tej godzinie. Jest po północy! – upomniała swoją córkę z dezaprobatą, a Wiktoria jedynie przewróciła oczami. 
        – No to co, mogę spać u Julki… – zamarudziła bez przekonania, bo już doskonale wiedziała, że niczego nie ugra.
        – Nie będziesz spała u Julki – poinformowała ją matka tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Jak chcesz jechać do Warszawy na wieczór to jedziesz wcześniej i wracasz ostatnim pociągiem przed północą, jak pan Bóg przykazał – dodała oschle, po czym podeszła do Maksa i położyła dłoń na zgięciu jego łokcia, patrząc na niego z niepokojem. – Może w niedzielę przyjedziesz na obiad, co? – zasugerowała cicho, patrząc na swojego męża z milczącą dezaprobatą. – Weźmiesz Ewelinkę ze sobą? 
      – Beata, daj mu żyć, nie po to kupiliśmy mu to mieszkanie, żeby i tak przez przerwy siedział u ciebie na garnuszku. Chłopak musi się prędzej czy później usamodzielnić – prychnął jego ojciec, a jego żona już otworzyła usta, żeby zaprotestować.
     Maks pokiwał ciężko głową. Niewchodzenie pomiędzy nich zwykle było najlepszą taktyką. Maksowi nie zawsze się to udawało, bo czuł się jednak trochę odpowiedzialny za opanowywanie rodzinnych katastrof, za to Wiki najwyraźniej nie miała z tym żadnego problemu, z powrotem przyklejając się do telefonu i sprawiając wrażenie, jakby napięta atmosfera kompletnie jej nie ruszała. Maks wiedział jednak, że tak samo jak on czekała, aż usłyszy z ust rodziców to jedno wyzwalające zdanie. „Rozwodzimy się”. Czekali już jednak latami, przez co perspektywa stawała się coraz bardziej odległa i nierealna.
     Poniedziałek o jedenastej – zapisał sobie z tyłu głowy. To było dosyć frustrujące, że jego ojciec musiał załatwiać mu nawet rozmowę kwalifikacyjną. Maks nie miał pojęcia, dlaczego sam nie był w stanie zrobić niczego w tym kierunku. Może dlatego, że nie znosił tego zawodu i całego tego ekonomicznego świata, ale tego nie mógł nikomu powiedzieć. Poza tym nie miał żadnych alternatyw, bo realne szanse na wybicie się w branży aktorskiej były bliskie zera. Jeśli czegoś nauczył się na tym cholernym Cambridge to był to rachunek prawdopodobieństwa. Co z kolei oznaczało niemal stuprocentową pewność, że skończyłoby się to kolejnym spojrzeniem jego ojca pod tytułem „a nie mówiłem?”, a tego Maks by chyba nie zniósł.
     Wsiadł do czarnego Subaru i ostrożnie wyjechał z podjazdu. Kiedy toczył się powoli żwirową ścieżką w kierunku trasy miał wrażenie, jakby ktoś wyłączył świat wokół niego. Nie widać było ani jednej gwiazdy, nie było też ani jednej świecącej latarni, ani jednego samochodu, ani jednej żywej duszy na tej wsi, a przecież było co prawda grubo po północy, ale jednak piątek. Tyle, że to był Sulejówek, a tutaj nigdy nic się nie działo. A już zwłaszcza nic nie działo się na trasie z Sulejówka do… 
        Przyhamował gwałtownie, widząc zarys zgarbionej postaci na poboczu. Początkowo zrobił to, bo bał się, że pijany kretyn zaraz wyskoczy mu przed maskę, ale kiedy całkowicie się zatrzymał zorientował się, że kretyn chyba wcale nie był pijany i mógł nawet nie być kretynem. Poczuł ukłucie zaniepokojenia, bo co, jeśli ten ktoś był niebezpieczny? W końcu kto normalny włóczył się sam po lasach za Rembertowem w środku nocy w marcu? Przez chwilę toczył ze sobą wewnętrzną walkę, bo nie miał problemu z przyznaniem, że zdecydowanie nie należał do najodważniejszych osób na świecie i nie miał za bardzo ochoty ryzykować tylko po to, żeby pomóc obcemu człowiekowi, który zresztą prawdopodobnie wcale nie potrzebował jego pomocy. Mógł przecież bez słowa ruszyć w dalszą drogę i natychmiast zapomnieć o jego istnieniu.
    Chyba jednak w tej części jego mózgu, która była odpowiedzialna za zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy nastąpiło chwilowe zwarcie, bo w zamian otworzył drzwi i wysiadł z samochodu, mrużąc oczy, żeby dostrzec pogrążoną w mroku postać. To na pewno był mężczyzna i raczej nie starzec, ale w tych ciemnościach nie był w stanie powiedzieć o nim wiele więcej. Kucał wśród traw i wyglądał, jakby czegoś szukał.
      – Hej, wszystko w porządku? – zapytał niepewnie. Choć Maks wiele nie widział, z jakiegoś powodu był przekonany, że facet mierzył go podejrzliwym spojrzeniem już od momentu, kiedy zatrzymał samochód. Wyprostował się powoli. 
        – Oczywiście, że wszystko w porządku – prychnął cicho, a Maks nie był w stanie wyczuć, czy to była ironia, czy nie. Głos miał młody, ale już bardziej męski niż nastoletni. Brzmiał na pewnego siebie, może nawet nadmiernie pewnego siebie i Maksowi przeszło przez myśl, czy próbował coś ukryć pod tym butnym tonem.
        – Okej – odparł powoli Maks, czując się absurdalnie z tym, że doskonale wiedział, że zarówno jego pytanie było idiotyczne, jak i odpowiedź nieszczera. – Mogę jakoś pomóc? 
       Chłopak w końcu uniósł wzrok i przez chwilę zdawał się oceniać Maksa, jakby zastanawiał się, czy frajer rzeczywiście się do czegoś przyda.
      – Upadł mi tu gdzieś telefon – wyjaśnił krótko, najwyraźniej się poddając i z jakiegoś powodu szepcząc. Maks natychmiast podszedł bliżej. 
      – Mogę na niego zadzwonić – zaoferował równie cicho, bo to była pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy i wyciągnął swojego smartfona. Nieznajomy zmierzył go krzywym spojrzeniem. 
       – Nie znam numeru – warknął. – Musimy go znaleźć tak – dodał, wykonując chaotyczny gest dłońmi, po czym ukucnął z powrotem, przeszukując kępki traw.
      To powinno prawdopodobnie zapalić jakąś ostrzegawczą lampkę w głowie Maksa. Typ szukał nieswojego telefonu? Ale z jakiegoś powodu nie zapaliło, więc bez zastanowienia włączył latarkę. Chłopak skrzywił się, widząc źródło światła i zmrużył oczy, po czym rozejrzał się z obawą, a Maks w końcu miał okazję lepiej mu się przyjrzeć. Dobrze go ocenił po głosie, rzeczywiście był młody, mógł mieć jakieś dwadzieścia lat. Miał ciemne włosy z nieco dłuższą grzywką. Nie był w stanie ocenić jego wzrostu, bo nadal kucał, ale był blady, jego oczy były nieco rozszerzone i jakiś taki był skupiony i bez przerwy nasłuchujący, jakby ani na moment nie tracił czujności. Miał na sobie szarą bluzę, która sprawiała wrażenie dość cienkiej, więc musiało być mu zimno. Przez chwilę Maks miał absurdalną ochotę oddać mu swój płaszcz. Może był jedną z tych osób, które z brakiem sensu w życiu walczyły poprzez charytatywność i pomaganie przybłędom, żeby poczuć się lepiej z samym sobą? 
        – Dobra, tylko szybko – syknął, a Maks posłusznie skierował światło na ziemię. 
      – Jest! – powiedział tryumfalnie kilkanaście sekund później, chwilowo zapominając, że mieli być cicho, choć przecież nie wiedział nawet dlaczego. Pochylił się, żeby podnieść leżący wśród chwastów stary model Samsunga. 
        – Dobra, gaś to – warknął chłopak, natychmiast wyrywając mu z ręki telefon i oglądając się z przestrachem przez ramię. Otrzepał dżinsy, a Maks posłusznie zgasił latarkę. – Dzięki – rzucił jeszcze z roztargnieniem, najwyraźniej myślami będąc już zupełnie gdzieś indziej.
       – Hej, gdzie ty się wybierasz? – zapytał cicho Maks, kiedy zdał sobie sprawę, że gość chyba zamierzał się oddalić. W taką pogodę, tak ubrany? Zapalenie płuc gwarantowane. Chłopak spojrzał na niego z zaskoczeniem. 
         – Jak najdalej stąd – mruknął, wzruszając ramionami. Maks uniósł brwi. 
     – Warszawa cię satysfakcjonuje? – zapytał, zastanawiając się, co on, do cholery, wyprawiał. Chłopak przygryzł wargę, niezdecydowany, po czym nagle obrócił się gwałtownie. Usłyszał coś? W uszach Maksa otaczała ich jedynie głucha cisza.
       – Dobra, chodź, byle szybko! – wyszeptał, ruszając w kierunku samochodu i klepiąc po drodze Maksa w ramię, żeby się pospieszył. Do momentu, kiedy wsiadł do auta od strony pasażera nie przestawał oglądać się paranoicznie przez ramię. Maks poczuł się, jakby nagle znalazł się w filmie akcji, ale teraz nie myślał, tylko działał, więc posłusznie usiadł za kierownicą i odpalił silnik.
      – Jedź – rzucił chłopak, nadal gapiąc się wgłąb ciemnego lasu, jakby nie mógł się doczekać, aż zostawią go za sobą, a w jego głosie dało się wyczuć cień desperacji. Maks zerknął na niego ukradkiem, wjeżdżając z powrotem na trasę. Jego usta były zaciśnięte, a oczy nadal nienaturalnie wytrzeszczone i dopiero teraz Maks zdał sobie sprawę z tego, że wiózł w środku nocy kompletnie obcą osobę, która na dodatek szukała nieswojego telefonu pośrodku niczego i wyraźnie bała się czegoś, co było w lesie. Chyba już zupełnie mu odbiło. 
      Kiedy las nieco się przerzedził i zobaczyli przed sobą światła miasta, chłopak wyraźnie się zrelaksował, a Maks wręcz przeciwnie, dopiero teraz zaczynał panikować. Zacisnął dłonie na kierownicy, zastanawiając się, jak zacząć rozmowę i czy w ogóle ją zaczynać, i kiedy będzie mógł wyrzucić tego obcego faceta ze swojego samochodu, skoro teoretycznie byli już na terenie Warszawy. Ku jego zdumieniu to on jako pierwszy przerwał ciszę.
     – Co to jest? – zapytał, marszcząc brwi. Maks początkowo rozejrzał się w panice, bo już myślał, że rzeczywiście coś wyszło z lasu, ale po chwili zorientował się, co gość miał na myśli.
      – Apostolis Anthimos – odparł krótko, a jego towarzysz się skrzywił. – Co, nie lubisz jazzu? – dodał kpiącym tonem, no bo co ten dzieciak sobie wyobrażał, nie dość, że Maks wiózł jego tyłek do Warszawy, to jeszcze mu się krzywił na muzykę? 
      – Uwielbiam jazz – zaprotestował, a Maks spojrzał na niego wątpliwie. Starał się nie oceniać ludzi po pozorach, ale chłopak wyglądał, jakby urwał się z boiska na Grochowie i zdecydowanie nie sprawiał wrażenia kogoś, kto lubiłby jazz. – Ale to popieprzone imię. Strasznie długie. Nie lubię długich imion – wyjaśnił rozkojarzonym tonem. Maksowi przeszło przez myśl, że może to ta wcześniejsza panika przez niego przemawiała, w końcu zestresowanym ludziom podobno zdarzało się czasem bredzić. Uniósł kącik ust.
     – Maksymilian – przedstawił się bez pytania. Chłopak spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami (naprawdę, Maks niemal miał wrażenie, że odkąd go zobaczył ani razu nie mrugnął), po czym parsknął śmiechem, nieco zbyt wysokim w stosunku do swojego normalnego głosu i trochę histerycznym. To był naprawdę miły śmiech i Maksowi przeszło przez myśl, że może nawet odwiezie go do samego centrum. 
         Zaiste, nic nigdy nie działo się na trasie z Sulejówka do Warszawy.

16 komentarzy:

  1. Autentycznie się rozpłakałam, a potem przez czcionkę poczułam się jakbym znowu czytała Zejdź na ziemie, więc jeszcze bardziej się rozpłakałam.
    Nie moge doczekać się kolejnego <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Szablony na Twoich blogach są tak charakterystyczne, że aż się uśmiechnęłam na ten widok. Naprawdę przez ten moment po skończeniu Kontrapunktu czułam autentyczny strach, jak długo będę musiała czekać na kolejne opowiadanie od Ciebie. Cieszę się, że nie minęło długo. Chybabym przez ten czas sfiksowała kompletnie.
    Nie będę pisać, że zaczyna się ciekawie, bo... no, każde Twoje opowiadanie zaczyna się ciekawe i powtarzanie tego kolejny raz byłoby nudne. W każdym razie! - trzęsie mnie od środka i bardzo chciałabym już wiedzieć, co dalej. Tym bardziej, że wydaje mi się, że „Nocą nie widać tu gwiazd” może być jeszcze bardziej zagmatwane niż Kontrapunkt. ;o;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie, teraz mi się przypomniało! Zabrakło mi tu jakiegoś cytatu na początku. :c

      Usuń
    2. No właśnie... nie będzie już cytatów ani piosenek na początku, a przynajmniej w tym opowiadaniu ich nie będzie. Jakoś zmęczyło mnie to i gdzieś w połowie Kontrapunktu zaczęło mi się wydawać niepotrzebne. Dla tych, którzy je lubili - przepraszam ;)
      Postaram się wrzucić pierwszy rozdział jakoś jutro po południu lub pod wieczór.

      Usuń
  3. Zapowiada się świetnie! I tytuł jest genialny(i opowiadania, i prologu):)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaraz się biorę za czytanie, na razie trafia na skrót ekranu głównego w telefonie zamiast kontrapunktu. Jesteś wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mnie ucieszyło że Twój kac morderca zaowocował prezentem dla nas :) A mówią że picie szkodzi ;) Najwyraźniej nie Tobie ;) Bardzo mnie ciekawi co szykujesz tym razem. Tytuł i początek super. Dziękuję i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. O maminiu!!! Zaczyna sie cudownie!!!; 3
    Weny zycze;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hurrraaaa!! mam co czytać,Dzieki Mercury,mozna wiedziec co jaki czas będa się ukazywać odcinki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy rozdział pojawi się dzisiaj nieco późniejszym wieczorem, jeśli chodzi o kolejne to postaram się, żeby nie było to rzadziej niż raz na tyfzień. Póki co mam napisane sporo na zaś, więc nie powinno być z tym problemu, ale nie obiecuję, że w przyszłości nie będzie większych przerw, no bo wiadomo, jak to bywa ;)

      Usuń
  8. Jestem po przeczytaniu prologu i stwierdzam, że chcę więcej. Początkowo przestraszyła mnie ilość rozdziałów, ale teraz już wiem, że będę czytać (może powoli, ale będę).
    Maksa od razu polubiłam, jego siostra to taki idealny przykład dzisiejszej nastolatki, a rodzice... Cóż, moi są podobni, więc jakoś rozumiem Maksa. :D
    Szkoda, że skończył studia ekonomiczne, chociaż marzył o aktorstwie. To trochę smutne, że tak podporządkował się ojcu, dla świętego spokoju.
    I ciekawi mnie ten koleś, którego Maks zabrał ze sobą. Ja bym po prostu gościa olała. xD
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że prolog Cię zainteresował i mam w takim razie nadzieję, że przy dalszym czytaniu i ciąg dalszy Cię nie rozczaruje ;) Jakbyś miała ochotę, dawaj znać, co sądzisz. Zobaczymy, jak to się potoczy z tym kolesiem ;)
      Pozdrawiam serdecznie, M.

      Usuń
  9. Hej :)

    Jak do tej pory przeczytałem jedynie prolog, ale już po nim wiem, że warto będzie zostać tu dłuższą chwilę :) Z tego, co zrozumiałem nie jest to Twoje pierwsze opowiadanie, ale niestety nie czytałem Twoich poprzednich dzieł, więc nie będe mógł robić żadnych porównań, a szkoda, bo lubię je robić xd :)

    Zacznę może od tego, że odrobinę przeraża mnie to, że opowiadanie będzie zawierało wątki LGBT :D Nie jestem wielkim fanem takich wątków, ale to może przez to, że kilka opowiadań z takimi wątkami przeczytałem i jakoś specjalnie mnie nie zachwyciły, a wręcz przeciwnie, sprawiły, że jestem coraz bardziej sceptyczny do takich opowiadań xd No, ale nie będę przedwcześnie wydawał sądów i zobaczę, jak to się dalej rozwinie :)

    Postać Maksa polubiłem już od samego początku, czego niestety nie mogę powiedzieć o Ewelinie. Chociaż tak naprawdę jeszcze praktycznie jej nie znamy, ale już ta krótka wzmianka o niej sprawiła, że poczułem do niej straszną niechęć :D Już na starcie zarobiła u mnie dużego minusa i szczerze mówiąc będzie jej bardzo ciężko przekonać mnie do siebie, ale niech próbuję xd

    To samo mogę powiedzieć o siostrze Maksa. Zgadzam się z Anną, tę postać wykreowałaś jak typową nastolatkę, a ja nie przepadam za typowymi nastolatkami :D Wolę kiedy wyróżniają się na tle innych osób, a nie starają się być takie same jak one. Dlaczego ja mówię tutaj o swoich gustach? Nie mam zielonego pojęcia :D

    Mam wrażenie, że ojciec Maksa (zabij mnie, ale nie pamiętam, czy było tu podane jego imię xd) odrobinkę nabija się z nieudolności syna. Brakuje mu też wiary, że Maks może coś sam osiągnąć. Z drugiej strony jest też sprzeczny w swoich poglądach. " – Beata, daj mu żyć, nie po to kupiliśmy mu to mieszkanie, żeby i tak przez przerwy siedział u ciebie na garnuszku. Chłopak musi się prędzej czy później usamodzielnić – prychnął jego ojciec, a jego żona już otworzyła usta, żeby zaprotestować." Po tym fragmencie nie rozumiem ojca Maksa. Niby chce, aby syn był samodzielny itd., ale mimo to załatwia mu rozmowę kwalifikacyjną. Jak dla mnie facet jest sprzeczny ze swoimi poglądami xd

    Na koniec powiem, że nieznajomy jest bardzo intrygujący, a szczególnie jego zachowanie. Zastanawia mnie, czemu tak desperacko chciał odjechać z tamtego miejsca i co w przyszłości będzie łączyć go z bohaterem, bo że coś go będzie łączyć, wiem na pewno. A patrząc na wątek LGBT w tym opowiadaniu, to mam już pewną teorię :D

    Podsumowując, prolog jak najbardziej zachęca do dalszego czytania i to właśnie zrobię :P Poza tym Twój styl pisania jest lekki i wszystko bardzo przyjemnie się czyta. Błędów nie odkryłem, za co też należy się plus, ale może nie patrzyłem zbyt uważnie xd

    Pozdrawiam i do usłyszenia!

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam,
    zapowiada się już bardzo interesująco, ciekawe kim jest ten chłopak, którego zabrał, i to jego zachowanie....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  11. Po tak dobrym dobrym prologu na pewno przeczytam kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń